Blog genomowy w odcinkach

S01E01: Początek

To się musiało kiedyś wydarzyć. Rzeczy dzieją się wtedy, kiedy się dzieją, zwykle niezgodnie z planem i w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Marzenia również spełniają się często znienacka, choć niektórzy twierdzą, że marzeniom trzeba pomóc się spłenić. Jedno moje marzenie, bardzo genetyczne, właśnie zaczęło się spełniać.
Mój genom wyruszł w drogę 😀 😎👍
Kilka dni temu padła propozycja sekwencjonowania mojego genomu, dla dobra nauki, a ja pomyślałam, że to żart. Kiedy jednak przeczytałam o tym ponownie w jakimś kolejnym mailu, wiedziałam już, że to się dzieje naprawdę. Kilka drobnych ustaleń*, pobranie krwi** i … i już. Zaczeła się kilkutygodniowa podróż, podczas której mój genom odwiedzi kilka krajów na dwóch kontynentach, zanim wróci do nas, zgrany na dysku twardym, gotowy do zabawy.
Nie mogę się doczekać i z pewnością nie raz jeszcze o tym przeczytacie, a szczególnie zaś o tym, co udało mi się wyczytać z moich genów 😆 Lub, jak mawiają złośliwi, wywróżyć z genów. I od razu zapewniam: nie, nie obawiam się “różnych dziwnych rzeczy”, które mogą się tam czaić. Gdybym miała mieć jakąś poważną chorobę genetyczną, pewnie już bym o tym wiedziała, zważywszy na wiek 😉 👵🧬Może jakieś nowotworki – szacuje się, że co druga żyjąca obecne osoba będzie miała postawioną diagnozę nowotworu w pewnym momencie swojego życia. Znając ryzyko, można zdziałać więcej, bo nic nie zastąpi prewencji. Zatem zyski nadal przewyższają możliwe straty, a ciekawość zwyciężyła.


* “Cześć, masz probówki na EDTA? Super, a pobierzesz mi krew w niedzielę?”
** I to jest straszne, ale dobrze, przyznam się. Nienawidzę pobierania krwi. Prawie tak bardzo, jak wizyt u dentysty. W obu przypadkach zdarza mi się zemdleć, choć z wiekiem coraz rzadziej 😉 Nie mam problemu z pobieraniem krwi innym osobom, a nader chętnie asystuję przy wszelkiego rodzaju interwencjach chirurgicznych czy dowolnych zabiegach. Ale do mnie prosze się nie zbliżać z igłą!  Tutaj jedak ukłon w stronę dzisiejszego pobieracza – master! Ode mnie dostajesz tytuł najlepszego pobieracza krwi ever! <3 💉🎉🏆🥇


 

S01E02: Transport

Zastanawiacie się, co dalej dzieje się z genomem? Mój akurat poleciał sobie fedexem do Korei już prawie dwa tygodnie temu. A wysyłanie materiału biologicznego wcale nie jest takie proste, jak mogłoby sie wydawać, nawet w obliczu daleko posuniętej globalizacji. Po pierwsze, należy ustalić, który przewoźnik/kurier operuje w obu krajach: miejscu wysłania i docelowym. Dotąd najczęściej wygrywał Fedex, i nie chodzi tu wyłącznie o cennik usług. Istnieje cały ogrom dokumentów przewozowych, które należy przygotować wraz z materiałem. Tym, który być może część z Was kojarzy, jest Material Transfer Agreement, MTA – niewielki, jednostronnicowy (zazwyczaj) papier, który musi być podpisany przez odpowiednie osoby z obu instytucji (wysyłającej i przyjmującej materiał).

Ponadto duża część krajów, szczególnie tych spoza EU, wymaga specyficznych, dodatkowych ustaleń, procedur, dokumentów, pisemnych zgód itp. A to wszystko i tak może okazać się niewystarczające i materiał może utknąć na granicy, bo cośtam. I tego cośtam nie przewidzicie 😉
A co wtedy z matriałem? Materiał nadaje się najczęściej do wyrzucenia, jeśli utknie na granicy na dłużej niż 24-48h. Jest przecież przesyłany w specjalnych, styropianowych pudełkach, wypełnionych suchym lodem i coolerami, które stopniowo tracą pożądaną temperaturę – ogrzewają się, po prostu. To bywa walka z czasem! Jeśli materiał utknie, a celnicy mają jakieś wątpliwości, każda godzina się liczy. A oni często pracują do 15stej, mają wolne, spychają zadanie na kogoś innego. Szczególnie w krajach azjatyckich i afrykańskich przesyłanie materiału bywa “bolesne”.

Na koniec jeszcze słowo o tym, dlaczego mój genom poleciał akurat do Korei; część z Was słusznie zauważy, że sekwencjonowanie można wykonać w Polsce. Można, oczywiście, ale koszty byłyby znacznie wyższe. Wynika to m.in. z ilości wykonywanych sekwencjonowań, a co się z tym wiąże – również z wykorzystywanego sprzętu. Nie każdy sekwenator można użyć do sekwencjonowania całego genomu, a nawet, jeśli byśmy się uparli i próbowali to zrobić na sprzęcie przeznaczonym do sekwencjonowania mniejszych kawałków (np. pojedynczych genów), trwałoby to bardzo długo, koszty byłyby wysokie, a jakość uzyskanego wyniku niekoniecznie taka, jakiej byśmy sobie życzyli. Na całym świecie powstają tzw. farmy sekwencjonowania i obliczeniowe, dedykowane właśnie WGS i WES, najbardziej znane i jedne z pierwszych znajdują się w Chinach i Korei.

Zmieniają się przepisy i być może niebawem żadne dane wrażliwe ani materiał genetyczny nie będzie opuszczał EU, o ile nie będzie specjalnych powodów dla takiego transferu np. współpraca naukowa. Zatem genomy Europejczyków będą sekwencjonowane wyłącznie w obrębie EU. Czy to oznacza, że genomy polskie będą sekwencjonowane wyłącznie w Polsce? Oczywiście, że nie, bo wciąż dominującym czynnikiem pozostaje aspekt finansowy. Duże firmy wyspecjalizowane w sekwencjonowaniu genomów robią to masowo, a przez to koszty procesu spadają. Co innego z analizą – cała obróbka bioinformatyczna, a przede wszystkim dokładna analiza i interpretacja uzyskanych danych, są i będą wykonywane w Europie, a nawet w kraju nad Wisłą.


S01E03: Niepokój i geny ryzyka

Oczekiwanie na zdigitalizowaną wersję własnego genomu wiąże się z okazjonalnym niepokojem. Osoba obeznana z genetyką, a szczególnie kobieta i szczególnie taka, która ma dzieci, jest wyjątkowo świadoma, jakie implikacje może nieść znalezienie pewnych wariantów patogennych. A dlaczego płeć ma znaczenie? Ponieważ najczęstszymi w populacji wariantami, niosącymi predyspozycje genetyczne do nowotworzenia, są warianty w genach BRCA1 i 2.  Są one powiązane z poważnymi implikacjami zdrowotnymi.

Z sekwencjonowaniem genomu bez wskazań medycznych (np. guz) nie ma żartów. Choć nachalne reklamy w internecie zachęcają do skorzystania z super ofert, lepiej tego nie robić. Jeżeli rodzice dzieci mają zsekwencjonowane genomy, i wiedzą, co czai się w ich genach, może pojawić się obawa, że pewne choroby późnego początku (lub utajone) zostały od nich odziedziczone w formie homozygotycznej. Do takich chorób należą na przykład niedobory enzymów, powodujące łagodne formy zaburzeń metabolicznych. Łagodnych, bo niedających żadnych objawów do momentu tzw. dekompensacji, czyli nagłego załamania stanu zdrowia, spowodowanego np. infekcją. Albo inna sprawa: może okazać się, że partnerzy mają bardzo duży poziom podobieństwa genetycznego, niechybnie wskazując, że są oni nieznanymi sobie wcześniej bliskimi krewnymi…

Gdy otrzymałam sekwencję swojego genomu, wstrzymałam mocno oddech. Za wiele wiem, po co ja w ogóle robiłam ten genom?! A tak, z ciekawości, z chęci edukacji na własnym materiale, z chęci oddania mojego genomu do ważnego projektu naukowego…

Po kilku kliknięciach, które spośród moich ponad 6 mln wariantów odsiały te o łagodnym charakterze, pozostało jedynie kilka takich, którym przyznana była wysoka ranga istotności klinicznej. Zamarłam. Mam warianty istotne klinicznie! Wdech, wydech, wdech wydech. Wszyscy je mamy, tylko spokojnie. Wśród wariantów nosicielskich, które w układzie homozygotycznym nie powodowały u mnie choroby, znalazł się wariant predyspozycji do nowotworów. Takie warianty już u nosicieli pojedynczego allelu potrafią narobić szkody. Geny predyspozycji do nowotworów kodują zwykle białka naprawiające nasze DNA, więc każda szkodliwa zmiana w ich obrębie skutkuje gorszą naprawą naszego genomu, a więc jeszcze więcej mutacji, co może prowadzić do rozwoju nowotworu. A ja mam taką zmianę w każdej komórce mojego ciała. Gdy oddycham, trawię, gdy smaga mnie wiatr i opala słońce – moje DNA jest uszkadzane dziesiątki tysięcy razy dziennie. A moje komórki nieco gorzej niż u wielu ludzi radzą sobie z naprawą tych uszkodzeń. Fatalna świadomość.

Zanim zdecyduję się na kolor urny, sprawdzę jednak kilka innych szczegółów – jestem genetykiem, do cholery! Przecież jeden wariant nie czyni raka. Klikam dalej w ten mój genom, w te zawiłe tabelki wyświetlające się na ekranie. I bardzo szybko okazuje się, że mój patogenny wariant dotyczy genu tzw. ścieżki BER, czyli wycinania zasad nukleotydowych. Enzym kodowany przez uszkodzony u mnie gen jest bardzo wydajny, a wada w jednej kopii (czyli taka, jak u mnie) nie jest dużym handicapem. O rany, co za ulga! Przypominam sobie kolejne elementy z podręczników: powoduje maksymalnie o 2-3 punkty procentowe wzrost ryzyka raka okrężnicy. Niby niewiele, ale jednak mam nieco wyższe ryzyko zachorowania na dość niefajny nowotwór. Nie to, żeby którykolwiek był fajny w ogóle. Czy mogę coś z tym zrobić? Zapisuję swój wynik na kartce i dzwonię: lekarz genetyk to jest właśnie ten adres, od który teraz powinnam się udać. Właśnie dlatego, że sama zajmuję się zawodowo genetyką, nie mam prawa sama sobie udzielać porad. Ani rodzinie.

Uzyskałam pokrzepiającą i fachową poradę genetyczną u koleżanki, specjalistki genetyczki klinicznej, a brzmiała ona… „mało stresu, dużo ruchu, jedz warzywa i owoce. Nie pal, nie pij i nie szalej z opalaniem”. I co, już? To przecież truizmy, nieprawdaż? Wyśmiała mnie. Truizmy. Ale spróbuj je stosować przez całe życie! Prawda jest taka, że każdy z nas może zredukować swoje ryzyko zachorowania na większość nowotworów bez względu na to, co czai się w naszym genomie. Oczywiście zalecenia obejmują także wykonywanie odpowiednich badań wczesnego wykrywania: i tak za radą genetyczki postanowiłam wykonać kolonoskopię o kilka lat wcześniej, niż jest to zalecane. Tak na wszelki wypadek.


s01e04  Nie cierpię kolendry !!!

Spróbujcie kiedyś zjeść mydło. Paskudne, nie da się! – prawda? A jednak tysiące ludzi na całym świecie musi to mydło czasem jeść, bo jest dodawane do coraz większej ilości potraw. Nawet takich, które do tej pory nie zawierały tego dziwacznego składnika, jak np. zupa pomidorowa.

O co chodzi? Chodzi o kolendrę. Tą zieloną część, przypominającą natkę pietruszki.

Jak to! Przecież to niezwykle smaczne warzywo, fantastyczna zielenina, dodająca wyrafinowanego smaku potrawom. Zazwyczaj. Okazuje się, że odczuwanie smaku kolendry jako przyjemnego lub okropnego (podobnego do mydła!) zawdzięczamy naszym genom. Szczególnie pewne warianty genu OR6A2 sprawiają, że nawet kilka listków kolendry w potrawie zmieni jej smak w mydlane popłuczyny. Zastanówcie się dobrze, nim znowu wsypiecie kolendry do jedzenia. Może ktoś z przyjaciół jest nosicielem tego wariantu genu i po zjedzeniu potrawy pobiegnie szukać muszli klozetowej…? 😉

To zresztą nie jedyny wariant, który wpływa na nasze odczuwanie smaku pewnych substancji. Jest taka fajna zabawa, którą czasem rozbawiamy studentów, uczniów, uczestników festiwali naukowych, a nawet samych siebie. Dajemy do spróbowania substancji o enigmatycznym skrócie “PTC”. Efekt jest taki, że na festiwalu nauki w grupie dzieciaków niektóre zaczynają się kłócić pomiędzy sobą o to, czy czasem nie robimy ich w konia, dając do spróbowania czystej wody. A inne wykrzywiają się w niesmaku. Zapytajcie swoich znajomych, czy lubią brukselkę? A brokuły? A kolendrę? A oliwki?

Tak, tak. To wszystko wina/zasługa naszych genów.

To jeszcze trochę o brukselce. Jest taki gen, TAS2R38, którego warianty wpływają na odczuwanie smaku związku fenylotiokarbamid (phenylthiocarbamide, PTC, lub fenylotiomocznik, PTU) jako gorzkiego. A dla niektórych ludzi pozostaje on zupełnie bez smaku, niczym czysta woda. To własnie dlatego niektórzy bardzo lubią warzywa, takie jak brukselka, a inni po prostu nienawidzą jej smaku.

 

P.S. Linki dla ciekawych:

https://www.nature.com/news/soapy-taste-of-coriander-linked-to-genetic-variants-1.11398

http://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-3139220/Why-coriander-taste-like-SOAP-Genes-smell-bitterness-explain-people-love-hate-herb.html

http://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-2202656/Dont-like-coriander-The-reason-genes-scientists-find.html


s01e05:  To niesamowite p53

Jeśli robiliście już sobie jakieś testy DNA „nowotworowe”, to z całą pewnością jednym z genów sprawdzanych w pierwszej kolejności w panelu był gen TP53, kodujący słynne białko p53. Strażnik genomu. To pierwszy odkryty gen, którego białkowy produkt jest supresorem nowotworów – oznacza to, że potrafi chronić nasze komórki przed transformacją nowotworową. Oczywiście, jeśli palicie lub/i pijecie dużo, to żaden cudowny gen czy suplement z internetu Was nie uratuje. Wracając jednak do p53, działania przeciwnowotworowego białko dokonuje na wiele sposobów, pośrednio i bezpośrednio. Jednym z nich jest działanie antyoksydacyjne – mniej znany mechanizm działania p53.

Szacuje się, że endogenne (czyli takie, które powstają naturalnie w naszych komórkach) wolne rodniki (w literaturze fachowej często okreslane skrótem ROS, od reactive oxygene species) powodują nawet do 20.000 zmian w DNA dziennie, DZIENNIE, w każdej naszej komórce! To naprawdę strasznie dużo. A ile mamy komórek? Tryliony. To jeszcze więcej! No rak murowany…

Na szczęście mamy całkiem sporo mechanizmów naprawczych, które u większości z nas wspaniale działają, a dodatkowo mamy p53, które, pośrednio, wykazuje działanie antyoksydacyjnie. Brzmi dobrze? Dzięki jego działalności wzrasta ekspresja pewnych genów, których produkty, białka, mają bezpośrednie działanie antyoksydacyjne, na przykład: sestryny czy peroksydaza glutationowa.

Inne, zdecydowanie bardziej znane mechanizmy działania p53, to na przykład udział w procesach naprawy DNA, indukowanie apoptozy (czyli programowanej śmierci komórki) czy zatrzymywanie cyklu komórkowego i tym samym blokowanie możliwości podziałów tych komórek, które są „uszkodzone” – a zatem mogłyby stać się potencjalnym początkiem nowotworu. Fajne to p53!


S01e06: Ectopia cordis

Wydawać by się mogło, że z genomu można wyczytać absolutnie wszystko, a medycyna w XXI wieku zna już odpowiedzi na wszystkie pytania. Niestety daleko jesteśmy jeszcze od takiego stanu, zatem dzisiaj przykład wady genetycznej, która wciąż jest genetyczną zagadką.

Ektopia serca, a właściwie ektopowo położone serce, to sytuacja, w której serce znajduje się w nieprawidłowym miejscu. Nawet poza klatką piersiową, dosłownie na zewnątrz ciała. Ectopia cordis. Taki “mały” błąd rozwojowy, prawda? Jednak nie. Pierwszy miesiąc życia przeżywa nie więcej niż 5% noworodków obarczonych tą wadą. Może być wadą izolowaną, ale może być także składową większego zespołu na przykład Cantrella.

To wada w większości przypadków ma podłoże genetyczne, które ciężko jednak wyczytać z genomu – choć w niektórych przypadkach jest to możliwe. Analiza genomu daje bowiem wgląd nie tylko w mutacje pojedynczych genów, ale również wszelkiego rodzaju rearanżacje czy nieprawidłowości dotyczące całych segmentów chromosomów. Zaobserwowano na przykład związek z aberracjami regionu Xq25-q26.1, ale opisywane są również przypadki ectopia cordis związane z Zespołem Edwardsa czy Zespołem Turnera (który zazwyczaj nie ma tak dramatycznego przebiegu).

Jeśli interesuje was zagadnienie, tutaj artykuł sprzed dziesięciu lat: opisuje historię pana (Christopher Wall), który urodził się z tą wadą i znalazł się w Księdze Rekordów Guinessa, bo dzięki licznym interwencjom chirurgicznym pobił rekord przeżycia.

https://singularityhub.com/…/man-born-with-heart-outside-c…/


 

S01E07 Decyzje i obawy

 

Zdecydowałam się na oddanie mojego genomu do sekwencjonowania. W oczekiwaniu na pobranie krwi zrobiłam rachunek korzyści i strat.

Wokół genetyki krąży wiele kontrowersji i chociaż część z nich jest w pełni uzasadniona, to jednak większość stanowią bezpodstawne teorie spiskowe.

Częstą obawą jest ochrona prywatności i jest to zrozumiałe. Wszelkie dane osobowe są danymi wrażliwymi i niewątpliwie genom ludzki do takich należy. Pojawia się wtedy wiele pytań np. kto ma dostęp do mojego genomu? Co zrobi z tymi informacjami? Co się stanie, jeśli moje dane wyciekną? Kto i jak może je wykorzystać?

Ludzki genom jest jedną z najbardziej wrażliwych informacji o człowieku i dlatego uzyskanie przez laboratorium zgód na taką działalność jest niezwykle trudne. Jednak dzięki temu wiemy, że nasze dane są bezpieczne i nie trafiają w ręce pierwszej lepszej firmy „z ulicy”, ale są starannie zbierane i przechowywane, bez możliwości udostępnienia ich osobom trzecim.

Wielu moich znajomych pewnie nigdy nie zdecydowałoby się na taki krok, skoro nawet nie chcą iść do lekarza na badania kontrolne, bo „na pewno coś mi znajdą”. To jest właśnie paradoks – z punktu widzenia profilaktyki zdecydowanie lepiej, żeby „coś znaleźli” wcześniej niż później. Niestety niełatwo takiej osobie wytłumaczyć, że opóźnianie zgłaszania się na badania nie sprawia, że choroba znika. Im szybciej dane schorzenie zauważymy i wdrożymy odpowiednie leczenie tym większa szansa na wyleczenie lub zahamowanie choroby. Opóźnienia w diagnozie są ogromnym problemem i przyczyną powikłań wielu chorób, których rozwinięciu można zapobiec. Przykład: rak szyjki macicy – szczepienia na wirusa HPV w połączeniu z regularną coroczną cytologią są przepisem na sukces. W Szwecji w ten sposób udało się drastycznie zmniejszyć liczbę zachorowań i zgonów, a wśród polskich lekarzy krąży plotka, że szwedzcy studenci medycyny przyjeżdżają do Polski oglądać raka szyjki macicy, bo jest on tak rzadki w ich kraju.

W myśl zasady „lepiej zapobiegać niż leczyć”, sekwencjonowanie całego genomu umożliwia nam „przygotowanie się” na niektóre choroby, a dzięki temu pozwala na szybsze wykrywanie i skuteczniejsze leczenie.

Należy jednak pamiętać, że genom to nie wróżka – nie przewidzimy z niego przyszłości ani nie znajdziemy w nim instrukcji obsługi życia. Za to możemy dowiedzieć się z niego na przykład co może nas czekać, jeśli nie zmienimy stylu życia albo nie będziemy się regularnie badać. Oczywiście nie uchronimy się od wszystkich chorób świata, ale wiedza i świadomość bycia w grupie ryzyka jest naszą największą przewagą – a co z nią zrobimy to już zależy tylko od nas samych.

 


S01E08 COVID

Przez COVID kilka razy musiałam odkładać pobranie krwi, bo ciągle albo kwarantanna, albo samoizolacja.  Po wielu przesuwaniach w końcu mój genom wyruszył w drogę! Zdecydowałam się oddać swój materiał genetyczny do badań naukowych nad odpornością na COVID-19. Zostałam zakwalifikowana do tzw. kontroli, czyli grupy osób niezakażonych wirusem SARS-CoV-2 (bynajmniej ja nic o tym nie wiem), a do tego bez żadnych dodatkowych badań – ot, na ślepo, kontrola, próbka populacji generalnej.

Projekt ma na celu poszukiwanie markerów genetycznych odpowiedzialnych za intensywność przebiegu choroby COVID-19. Ponieważ ten wirus jest mało znany, a pandemia wciąż trwa, niewiele jest jeszcze rzetelnych badań na temat SARS-CoV-2. Istniejące dane sugerują, że poważny przebieg choroby występuje u około 16% przypadków (najczęściej są to: starsi ludzie i osoby z chorobami współistniejącymi – na przykład chorobami serca, chorobami płuc czy cukrzycą, pacjenci onkologiczni).

Najnowsze doniesienia naukowe mówią jednak o genetycznym uwarunkowaniu ciężkości choroby, co widzimy zwłaszcza wśród młodych osób. W opublikowanym w Nature artykule badacze podsumowują co wiemy o genach zaangażowanych w przebieg COVID-19, podkreślając, że dotychczas najsilniejszy związek SARS-CoV-2 z genetyką to klaster genów położony na 3. chromosomie (wariant ten podobno pochodzi od Neandertalczyków). Publikacja w New England Journey of Medicine dodaje jeszcze locus na chromosomie 9.

Jak najlepsze poznanie wirusa jest kluczem do zatrzymania pandemii. Naukowcy z całego świata pracują na różnych płaszczyznach: genetyka wirusa, epidemiologia czy genetyka ludzi przechodzących COVID (i odpornych).  Dzięki takim doniesieniom coraz lepiej rozumiemy SARS-CoV-2 i staramy się przygotować do skutecznej walki z nim. Opracowanie szybkich testów diagnostycznych jest istotne dla odpowiedniego monitorowania skali epidemii. Porównanie i analiza genomów ludzi zakażonych/po przejściu COVID-19 razem z genami osób zdrowych, które pomimo narażenia nie są zakażone lub przeszły chorobę bezobjawowo, może być kluczowym elementem strategii walki z COVID-19. Jeśli uda się zidentyfikować geny odpowiadające za przebieg choroby,  będzie to przełom w diagnostyce i leczeniu tego koronawirusa, ale także pozwoli wyłapać osoby „odporne na COVID”, których to wariant genetyczny jest szczególnie ważny i pożądany wśród osób pracujących na tzw. „pierwszej linii frontu” (m.in. medyków).

Na razie jednak musimy zadowolić się pojedynczymi doniesieniami i czekać na wyniki badania, od którego może zależeć nasza najbliższa przyszłość: https://odporninacovid.pl


S02E01 MITOCHONDRIA

Mitochondria – właściwie niewiele wiemy o tych organellach komórkowych. Kojarzą się nam z nudnymi lekcjami biologii w liceum, ale poza uczeniem się na pamięć ich podstawowych funkcji, nie myślimy o nich na co dzień (a przynajmniej większość z nas nie myśli).

Jeśli już jesteśmy zmuszeni do przypomnienia sobie o nich, to raczej kojarzą nam się one traumatycznie, bo przez nie musieliśmy wkuwać niezrozumiały łańcuch oddychania komórkowego. Pamiętamy, że są to swojego rodzaju elektrownie, które 24/7 pracują w każdej naszej komórce, aby wyprodukować energię w postaci ATP. O czym często zapominamy to, że mitochondria, oprócz produkowania energii, biorą udział w wielu innych ważnych procesach, takich jak naprawa uszkodzonych komórek, utrzymanie odpowiedniego stężenia wapnia w komórce, wzrost i podziały komórkowe, apoptoza (programowana śmierć komórki), sygnalizacja komórkowa czy produkcja niektórych hormonów.

To, co sprawia, że mitochondria są tak fascynujące, to fakt, że jako jedyne zwierzęce organella komórkowe posiadają swoje własne (koliste) DNA, zwane mtDNA (mitochondrial DNA). Teoria endosymbiozy mówi, że przed milionami lat mitochondria były wolno-żyjącymi mikroorganizmami, które zostały wchłonięte przez większą komórkę i zatraciły większość swoich funkcji.

Tego wszystkiego dowiedziałam się dopiero przy okazji mojego badania WGS (ang. Whole Genome Sequencing). Sekwencjonowanie całego genomu, jak sama nazwa wskazuje, obejmuje całe DNA zawarte w organizmie, w tym również mtDNA.

Co ciekawe, przez długi czas nie doceniano DNA mitochondrialnego. Dziś już wiemy jak ważne są jego funkcje i jak możemy je wykorzystać.  MtDNA znalazło zastosowanie m.in. w genealogii, ponieważ dziedziczymy je niemal wyłącznie po matce. Analizując mtDNA możemy śledzić nasze pochodzenie i ewolucję.

Przede wszystkim jednak, pomimo swojego małego rozmiaru (37 genów), mtDNA jest kluczowe dla naszego prawidłowego funkcjonowania. Geny znajdujące się w kolistym DNA mitochondriów odpowiadają za oksydacyjną fosforylację (łańcuch przemian wchodzący w skład oddychania komórkowego), a także wpływają na RNA transportowe i rybosomalne.

Gdy mitochondria nie działają poprawnie, organizm nie otrzymuje wystarczającej ilości energii. Wtedy zaburzone są istotne procesy fizjologiczne i powstają objawy wielu chorób: autoimmunologicznych (np. toczeń rumieniowaty układowy czy reumatoidalne zapalenie stawów), metabolicznych (np. cukrzyca, choroby serca), nowotworowych, czy neurodegeneracyjnych (np. choroba Alzheimera, choroba Parkinsona, stwardnienie rozsiane).

Ponadto, działalność mitochondriów jest powiązana z procesami starzenia się organizmu. Stres oksydacyjny, powodowany przez wolne rodniki powstające przy produkcji energii, uszkadza komórki.

Mitochondria to wciąż rzadko poruszany temat, który mam nadzieję, poprzez pracę naukowców z całego świata, zostanie lepiej poznany i doceniony przez społeczeństwo. A niedługo, dzięki takim technologiom jak WGS, pomoże we wczesnym wykrywaniu i leczeniu chorób, z którymi dzisiaj się zmagamy.

 

Do dalszej lektury:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC7248429/


S02E02:  Geny ryzyka w raku piersi, jajnika i… trzustki?

Geny BRCA1 i BRCA2 kojarzą nam się z rakiem piersi, ewentualnie jajnika – i faktycznie, pewne warianty tych genów zwiększają nasze prawdopodobieństwo zachorowania na te właśnie choroby. Wiele dostępnych komercyjnie paneli genetycznych sprawdza najczęściej występujące mutacje w tych genach. A badania są rekomendowane niemal wyłącznie kobietom.

To jednak usypia naszą czujność, zwłaszcza mężczyzn, którym często wydaje się, że skoro tak – to ich problem nie dotyczy. Nic bardziej błędnego. Te same warianty podnoszą ryzyko zachorowania np. na raka trzustki, bez względu na płeć.

No dobrze, ale po co mi ta wiedza, skoro rak jest nieuleczalny? Co może nam dać wiedza o jakichśtam posiadanych wariantach?

Okazuje się, że całkiem sporo, i z roku na rok coraz więcej. To, co daje już dziś, to wczesna profilaktyka i dostęp do wielu refundowanych badań w ramach corocznego sprawdzenia, badań profilaktycznych. A jeśli nawet zachorujemy, umożliwi nam to bardzo wczesne wykrycie i zastosowanie nowych leków. Jeśli już chorujemy, poznanie genetycznych wariantów uszkodzonych w naszych genach pozwoli z kolei na zastosowanie personalizowanego leczenia, i uszkodzenia w genach BRCA1 i BRCA2 mają tutaj ogromne znaczenie. W ostateczności taka wiedza może nam również umożliwić szybkie zakwalifikowanie do badań klinicznych – a tym samym dostęp do leków, do których normalnie nie mielibyśmy dostępu. Badania genetyczne trwają bowiem kilka tygodni, a w chorobach nowotworowych takie kilka tygodni to cała wieczność, często nie mamy aż tyle czasu.

 

A tak przy okazji, geny BRCA1 i BRCA2 są ogromnie ważne, bo kodują białka biorące udział w naprawie DNA (double-strand breaks) na drodze procesu zwanego rekombinacją homologiczną.

 


 

Wktórce kolejne części, stay tuned!

Podziel się: